Wspomnienia Mariana Kubczyka
Marian Kubczyk <1963-1968>
" Częstochowa też łączy "
Marian Kubczyk w zielonym mundurku.
" Moja Wola " sprawiła, że lat nam przybyło, a my wciąż młodsi o Nasze wspomnienia.
Pamiętam dokładnie czas matur w maju 1968 r.
Tak długo oczekiwana chwila radości, rozdanie świadectw i jakże wielkie szczęście, iż skończył się ów pięcioletni trud
zmagania z nauką w Technikum Leśnym i wreszcie oczekiwana ulga.
Nie myśleliśmy wówczas, iż po wielu latach od tego zdarzenia, przyjdzie Nam tęsknić za tym okresem.
Pragnęliśmy wówczas, jak najszybciej opuścić mury szkolne, internat i całą tą społeczność.
Ale takie były prawa Naszej młodości i niedojrzałości duchowej.
Gdybyśmy wówczas inaczej rozumieli swój entuzjazm, byli byśmy wówczas duchem starzy.
Lata spędzone w Mojej Woli, to niezapomniane przeżycia i wspomnienia, głęboko tkwiące w naszej wyobraźni,
a wszystko to, za sprawą wspomnianej szkoły, a Naszej kochanej "budy".
Życie w internacie, który po części stał się Naszym domem, drugim domem, zmagało się z wieloma większymi lub mniejszym problemami, a całe otoczenie, w którym przyszło nam żyć, było dla nas - "Naszą Małą Ojczyzną".
Szkoła i życie w tej społeczności internackiej hartowały nasze niejednokrotnie trudne charaktery, nie zawsze uległe i przyjazne.
Pięć lat trudnej obróbki naszych postaw, wówczas młodych, gniewnych i upartych, to niewątpliwie zasługa i cierpliwość "Wspaniałych" i niezapomnianych "Belfrów", wówczas może niedocenianych przez nas.
Wielu z nich pożegnaliśmy już na zawsze. Nie sposób ich zapomnieć: wych. naszej klasy - W. Junik, J. Kozak - autor skryptu "Ochrona lasu" i mój wujek, W. Leraczyk, E. Staw, J. Zaprzalski, W. Biegański, K. Włodek, W. Wisz, i D.Wiatr - długoletni dyrektor.
Zrąb czasu, nie zna wieczności, przywołuje jedynie wspomnienia, zapisane w Naszej pamięci.
Magiczna nazwa miejscowości ?Moja Wola? przyciągała nas, młodych
chłopców, z różnych stron Polski, dając tej ziemi bogactwo i różnorodność kultur,
innego dialektu i nazewnictwa.
Czerpaliśmy wzajemnie z tego korzyści, nawet o tym nie wiedząc.
Z chwilą ukończenia Technikum, Nasze uczniowskie drogi rozeszły się i utworzyły
wielką pajęczynę na mapie kraju. Zabraliśmy nasze wspomnienia, bogatsi o wiedzę,
przyjaźnie i ciekawi świata, ruszyliśmy na jego nowy podbój.
Jedni, rozpoczynali nowe życie akademickie, inni zakładali rodziny i podejmowali
pracę w wyuczonym zawodzie leśnika.
Ja - wróciłem do rodzinnej Częstochowy, po wcześniej nieudanych egzaminach w Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu.
W sierpniu 1969 roku wyjechałem w Bory Tucholskie, podejmując staż w N-ctwie Zamrzenica, l-ctwo Klonia, w O.Z.L.P. w Toruniu.
Tuchola stała się miejscem moich wypadów i eskapad, i na krótko miejscem zakwaterowania.
Nowe przyjaźnie w miejscowym Technikum Leśnym i nowy bagaż doświadczeń, obcowanie i przyswajanie innych jeszcze obyczajów były kontynuacją, tych mojowolskich.
I wówczas postanowiłem, iż ponownie ubiegał się będę o przyjęcie na Akademię
Rolniczą, ale już w Krakowie, bliżej moich stron rodzinnych.
I tak w lipcu 1970 roku zdałem pomyślnie egzaminy i zostałem przyjęty na wspomnianą uczelnię, na Wydział Ogrodniczy,
wydział zdominowany w większości przez kobiety.
Wróciłem jeszcze do Tucholi, by dokończyć staż ( umowa obligowała do
końca sierpnia).
Dziennik praktyk, nietknięty dotychczas w ogóle, opracowałem w ciągu trzech dni i pod koniec sierpnia 1970
ubranyw mundur szefa leśniczego - H. Glinieckiego (wspaniałego człowieka i fachowca) wylądowałem w Toruniu w OZLP na ul .Mickiewicza.
W oczekiwaniu na egzamin, spotkałem młodszego kolegę z Mojej Woli, z rocznika
1964 - 69 , oczekującego również na egzamin. Był to prawdopodobnie jeśli dobrze
pamiętam - Tomek Kijewski. Egzamin zaliczyłem i szczęśliwy pełen radości, wracałem do Tucholi i leśniczówki w Koloni,
gdzie oczekiwał na mnie leśniczy H. Gliniecki z małżonką Zosią. Uczciliśmy to wcześniej kupionym winem (lepszym od jabola)
i dobrą zakąską przygotowaną przez żonę leśniczego.
Wkrótce otrzymałem nowy angaż na podleśniczego z wynagrodzeniem 1000zł.
Wybrałem jednak Kraków i studia.
W trakcie Studiów, w 1973 roku (dokładnie pamiętam 26 listopada) poznałem Alicję, moja przyszłą żonę, wówczas studentkę chemii i podobnie jak ja - rodowitą Częstochowiankę. Pobraliśmy się 14 sierpnia 1976 roku w Częstochowie
i " ach co to był za ślub". Otóż Alicja, moja przyszła żona, jej siostra i my dwaj,
przyszli szwagrowie, ślubowaliśmy w tym samym dniu, tej samej godzinie, przed jednym ołtarzem i w tym samym kościele.
W latach 1979 i 1981 przyszły na świat córki; starsza
Olga - absolwentka filologii Angielskiej i młodsza Marta - absolwentka Politechniki.
Mamy dwóch wnuków Igora i Kacpra, a w marcu 2008 roku, urodzi się prawdopodobnie wnuczka.
Do 1983 roku, prowadziłem własne gospodarstwo ogrodnicze, po czym
zmieniłem branże i zawód.
Tradycja rodzinna, ściśle związana z rzemiosłem, pozwoliła na rozkręcenie nowej działalności gospodarczej, którą kontynuuję do chwili obecnej.
Mieszkamy w Częstochowie, a na jej obrzeżach postanowiliśmy stworzyć ciepły dom
rodzinny, a otaczające go drzewa i krzewy leśne, jak również staw, przybliżają wspomnienia mojowolskie.
Rok 1984, przyniósł nadzieje zorganizowania pierwszego zjazdu
naszej klasy w Mojej Woli.
I tak pierwszy wrzesień po 16 latach od opuszczenia murów szkolnych, zatarte i pokryte warstwa kurzu wspomnienia,
o których zapomnieliśmy już w toku upływających lat, zajęci pracą i kłopotami życia codziennego- ponownie miały
odżyć i zbliżyć nas.
I tak też się stało, a zabawa do białego rana, była tego zwieńczeniem
i kończyła nasze spotkanie na wielkiej sali internatu tzw. kołchozie.
Po wielu latach nieobecności naszej umieliśmy odnaleźć się bez trudu, wracały wspomnienia, odnawialiśmy przyjaźnie wówczas zrodzone, które wciąż mają należne miejsce w naszym życiu codziennym.
Studiując w Krakowie i jadąc kiedyś, na zajęcia, na tzw. Prądnik, spotkałem
Janka Palucha (Pele) rocznik 1959 ? 1964. Kończył wówczas A. Rolniczą - Wydział Leśny.
Usłyszawszy moje wołanie "Pele", stanął jak wryty w ziemię, a obracając się był pewien, iż to tylko ktoś z Mojej Woli. Miał rację, nie pomylił się.
To wcześniej zrodzone przyjaźnie, tak bardzo zbliżały nas i nie pozwalały zapomnieć. Ale przygoda, jaka spotkała mnie
pod koniec lat 80-tych bije wszelkie rekordy.
Jest piękne upalne lato, wracając do domu na obiad, ku memu zaskoczeniu i niedowierzaniu, zastaję w nim
profesora Z. Adamczewskiego.
Po dłuższej rozmowie, prof. Zenon, wyznaje, iż przyjechał na Jasną Górę
"odpokutować za grzechy młodości". Nie było by w tym nic szczególnego, bo klasztor
odwiedza rocznie 4 miliony ludzi, ale nasz "Belfer" przyjechał " ROWEREM " z Mojej Woli pokonując ok 170 km.
Rok 1991, upalne lato i światowy zlot młodzieży i wizyta Papieża Jana Pawła II.
I wówczas w takich okolicznościach Rysio Tomys ( Kaszub), kolega z klasy, leśniczy
z okolic Wejherowa, organizuje kilkuosobowy "maraton" na trasie Gdańsk - Częstochowa.
Biegnie również córka Rysia, Beata. Maraton kończą w dniu przyjazdu Ojca Świętego
do Częstochowy, poświęcając go Jemu.
Jest to również okazja, by się spotkać po latach - z przyjemnością gościliśmy Ich w naszym domu. Niejednokrotnie i my odwiedzamy
Tomysów, w drodze powrotnej z wakacji na Wybrzeżu. Są serdeczni i gościnni, leśnictwo Przetoczyno jest oazą spokoju i zamieszkujących tam, wspaniałych przyjaciół.
Również coroczne pielgrzymki leśników na Jasną Górę, pozwalają odżyć i wrócić wspomnieniom.
Florek Dziabas również kolega z klasy, leśniczy w Bykowcach, Bieszczadach, nie odpuszcza nigdy tych pielgrzymek i zawsze, choć na chwilę odwiedza mnie w Częstochowie.
Również z Maćkiem Kucharskim (Magellan, Panienka), najbardziej zaprzyjaźnionym ze mną kolegą z klasy, dość często odwiedzamy Moja Wolę, nie biorąc pod uwagę naszych spotkań klasowych.
Wiele lat, trwały poszukiwania miejsca jego zamieszkania, zanim
wreszcie udało mi się go namierzyć. Pierwszy raz odwiedził mnie w 2003 roku w Częstochowie.
Jego dostojny chód, sumiaste wąsy i bokobrody, przypominały mi raczej cesarza
Franciszka Józefa, a nie Maćka z mojowolskich lat. Jego wieczny atrybut, ogromy
kapelusz, dodaje mu uroku i czyni go wielce nonszalanckim.
W tym samym roku, odwiedziliśmy Moją Wolę, a w stanicy "Biały Daniel", trafiliśmy na zjazd rocznika 1959 - 1964. z rocznikiem tym dzieliliśmy internackie życie, zaledwie jeden rok, bo w 1964 roku oni kończyli maturę, a my zaliczaliśmy już pierwszy rok.
Również i oni w dużej mierze kształtowali nasze postawy i umysły. To od nich, uczyliśmy się doświadczenia życiowego i przekazywane stąd nauki stawały się już naszymi. Traktowaliśmy ich jak starszych braci, którzy dbają o młodsze rodzeństwo. Staraliśmy się ich naśladować, ucząc się jednocześnie szacunku i tolerancji.
Bariery wieku szybko się zacierały i szybko stawaliśmy się
bliscy dla siebie. Imponowały nam, ich wyczyny sportowe, potężne serwy w siatkówce Czesia Liberskiego,
czy pięknie strzelone bramki Jasia Palucha (Pele).
To wszystko szybko udzielało się nam, by nie przerywać ciągłości sukcesów, godnie zajmowaliśmy ich miejsca
i reprezentowaliśmy Technikum na różnych imprezach.
I dlatego Moja Wola i Technikum Leśne, z różnych powodów, jest dla mnie bardzo ważne w moim życiu.
Dopiero po latach stała się dla mnie fajna i doceniana.
Dzisiaj, wraz z upływem lat, tak bardzo dostrzegamy te walory i wartości, tylko żal i szkoda, że dopiero teraz, tak późno.
Pozostaje coraz mniej czasu, by nacieszyć się tymi wspomnieniami. Gdyby można było zatrzymać czas lub go cofnąć?
Czas poprószył nasze głowy i skronie kolorem srebra, przerzedził nasze kiedyś czarne czupryny,
ale nie zmienił i nie zatarł naszych wspomnień, trochę je tylko postarzył.
Nowe spotkania, pobudzają naszą pamięć i przywołują dni i lata spędzone
w Mojej Woli , nucąc hymn: "Oto leśnicza stoi wiara" - zmieniając czas, na "Oto
leśnicza stała wiara".
Ten okres mojowolski, kształtował naszą odporność psychiczną, radość życia
i jego wewnętrzny spokój.
To Wy " kochani Belfrowie" nauczyliście nas cieszyć się
z każdego szczęśliwie przeżytego dnia, przyswajając nam wspaniałą sentencję: "Spieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą".
Nie zaprzestawajmy kontynuowania tradycji zjazdów absolwenckich, a jakie to ma znacznie dla nas, nie trzeba przekonywać.
Nasze problemy, porażki i zwycięstwa rozwiązywać uczyliśmy się sami, ale wszystko to, wymagało czasu i cierpliwości.
To tutaj uczyliśmy się mądrości, rozsądku, dobra i przebaczenia, stanowczości i wspierania się wzajemnie.
Moja Wola i Technikum Leśne stanowią niepowtarzalną przygodę, przygodę wspólnego przeżywania.
Szkoda tylko, że zamek - internat skazany jest na zagładę.
Opuszczony przez uczniów w latach 70-tych w związku z likwidacją szkoły, popada w ruinę.
Tylko wspomnienia pozwalają odkryć i ukazać nasze postacie przemieszczające się
po pustym już zamku i otaczającym go parku.
Tylko stare dęby w parku z żalu za nami, powoli zamierają, dając świadectwo, że coś się skończyło.
Niech w pamięci naszej pozostaną te najpiękniejsze wspomnienia pięknego
wówczas zamku i pieczołowicie pielęgnowanego otoczenia parkowego, wspaniałej
leśnej wiary i tych mundurów zielonych, a beztroska wówczas nasza młodość,
niech nas napawa optymizmem.
Marian Kubczyk Częstochowa 2008
« poprzednia | następna » |
---|
Poprawiony (niedziela, 21 listopada 2010 01:37)