Wspomnienia Wiesława Święcickiego
Wiesław Święcicki <1963-1968> - "spadochroniarz" z klasy prof. Elżbiety Staw
Dzieje losu
Do Mojej Woli przybyłem jako pierwszy z desantu czyli w roku 1964, niedługo potem dołączyło do mnie
trzech lub czterech kolegów, a następnie przybyli pozostali, którzy zostali przeniesieni z Milicza,
gdzie była likwidowana jedna klasa ,aby zrobić miejsce dla nowoprzybyłych pierwszoklasistów.
Od samego początku wychowawcą została Pani Profesor Ela Staw.
Byliśmy chyba jedyną klasą w której nie było dziewcząt.
Pod koniec drugiej klasy budowałem słynne alpinarium.
Dyrektorem w tym czasie był Dionizy Wiatr.
Budowę alpinarium nadzorował prof. Zaprzalski "Wujo".
Kamienie na budowę zwoziliśmy szkolnym "Lublinem" z całej okolicy, nawet po 20 km
i moją budowę trzeba było zakończyć do wakacji.
Cała klasa z inspiracji Pani Profesor podjęła się opieki nad byłą pracownicą Technikum,
a wtedy starą emerytką Panią Krakowiak.
Chodziliśmy więc pomagać, rąbać drewno na opał, pracować w ogródku i inne, a na koniec babcia Krakowiak
fundowała nam herbatkę z lipy i ciastko.
Z własnej też inicjatywy w dniu 8 marca zwolniliśmy kucharki, a sami przygotowywaliśmy posiłki w tym dniu .
Pomimo tego, że przygotowaliśmy o wiele więcej posiłków to jednak nam trochę brakło,
bo cała kadra przyszła na obiad z rodzinami, aby pokazać jak chłopaki gotują.
I tak już do końca naszego pobytu w szkole 8-marca był wolnym dniem dla Pań z personelu kuchennego.
Nasza klasa przygotowała też sztukę pt "Henryk VI na łowach" W.Bogusławskiego.
Tylko role żeńskie obsadziły koleżanki z innej klasy, bo u nas dziewczyn nie było.
Sztukę wystawialiśmy w okolicznych miejscowościach.
Każdy musiał znać dwie role, aby w razie czego zastąpić kolegę.
Stroje wypożyczył nam Teatr.
Jak co roku klasy wyjeżdżały na wycieczkę.
Raz wypadła trasa niedaleko mojego domu, więc postanowiliśmy zboczyć trochę
i odwiedzić rodziców w leśniczówce Łaziska
Do leśniczówki nie było drogi twardej, a tą która była używali również "pegeerowcy",
tak więc, droga była tak rozjeżdżona, że ugrzężliśmy i autobus trzeba było wyciągać ciągnikiem.
Po kilku godzinach pobytu u rodziców i małym poczęstunku ruszyliśmy w dalszą drogę, ale już bez przygód.
Pamiętam też jak pewnego razu przyjechali do szkoły uczniowie leśnej szkoły z NRD jako wymiana.
Przywieżli nam dwie hejnałówki i od tej pory na tych hejnałówkach
zawsze na ciszę nocną i pobudkę grany był sygnał.
Pani Profesor Staw dla naszej klasy była jak matka.
Nie raz oddawała swoje prezenty, aby delegacja z klasy idąca do Dyrektora lub innego profesora
w sprawie załagodzenia jakiegoś wybryku, nie była żle przyjęta.
W szkole jako pierwszy zacząłem oddawać krew.
Był to rok 1966 i tak jest do dziś.
Mam już oddane ponad 86 litrów.
W klasie przed maturą jeden z kolegów [Cz.B.], ci co znają wiedzą o kogo chodzi,
przeziębił się na zajęciach praktycznych i tak ciężko zachorował,
że musiał być cały czas w szpitalu na leczeniu.
Aby nie stracił roku delegacje kolegów jeżdziły co tydzień zawożąc mu tematykę przerobionych zajęć,
a co jakiś czas przyjeżdżał i zdawał zaliczenia.
Przed maturą chodziliśmy do profesorów , aby mu zaliczyli ostatnie zajęcia i dopuścili do matury.
Wszystko poszło pomyślnie i cała klasa zdała egzamin maturalny w 100%,
nie tylko z nauki ale i z życia [czy dziś stać młodzież na takie zachowanie].
Po maturze nasza klasa nie robiła balu maturalnego.
Postanowiliśmy wspólnie spędzić jeszcze trochę czasu razem i wyjechaliśmy
na tygodniową wycieczkę trasą Techników Leśnych.
Spaliśmy w Tucholi, Warcinie i wszędzie co wieczór mieliśmy potańcówki.
Na koniec ostatnie spotkanie odbyło się w sali lokalu WZ w Ostrowie,
po czym powrót do internatu.
Na drugi dzień rozjechaliśmy sę do domów.
I tak zaczął się nowy rozdział naszego życia, a drogi się rozeszły.
Ja rozpocząłem pracę jako stażysta w N-ctwie Pionki - leśnictwo Jaśce,
a po roku i zaliczonym egzaminie stażowym w Dyrekcji Lasów Państwowych w Radomiu,
nie podjąłem pracy w N-ctwie lecz w Szczecińskim Urzędzie Morskim Obwód Niechorze,
a następnie Międzyzdroje w Świnoujściu,
gdzie zajmowałem się utrwalaniem wydm naszego wybrzeża.
Stamtąd też odwiedziłem naszą Panią Profesor, która już wtedy pracowała w Warcinie.
Tam też spotkałem wychowawcę z internatu - Pana Wisza.
Odwiedziny były miłe i krótkie, bo trzeba było wracać do pracy.
Był rok 1969.
Następnie powołano mnie do wojska - służyłem w Kaszubskim Dywizjonie OP
i chyba w drugim lub trzecim roku służby otrzymałem list od Dyrektora Zenona Adamczewskiego
z propozycją pracy w internacie i dodatkowo nauczyciela zawodu.
Ale los nie dał aby tak się stało - "służba mi droższa".
I tak urwał się kontakt ze szkołą.
Po wyjściu z wojska zacząłem pracę w Urzędzie Powiatowym w Szydłowcu Referat Leśnictwa,
a następnie podjąłem pracę w Urzędzie Gminy Mirów
Stamtą przeniosłem się do Zagnańska, gdzie pracowałem jako Komendant Posterunku Straży Leśnej.
Tam też odwiedził mnie kolega Marek Jaszczyński.
Wspólnie powspominaliśmy szkolne lata i znów drogi się rozeszły.
W roku 1980 przeniosłem się do Pionek gdzie pracowałem jako mistrz gospodarki leśnej,
aż do upadłości zakładu w roku 2000.
W roku 1997 odwiedziłem Moją wolę ale internat był już zniszczony.
Profesor Junik już nie żył. Spotkałem tam prof. Krzysztofa Włodka, był akurat u prof. Bogusi Junik.
Razem spędziliśmy kilka godzin, zostawiłem adres, bo w następnym roku miał być zorganizowany zjazd.
Nie zostałem jednak powiadomiony, więc chyba się nie odbył.
Z prof. Krzysztofem Włodkiem prowadziliśmy korespondencję, ale i ten kontakt się urwał.,
Jak się póżniej dowiedziałem zmarł.
Dopiero w 2007 zadzwonił były przełożony i poinformował, że jestem poszukiwany przez kolegów.
Natychmiast podjąłem kontakt.,
Tak więc znów ożyły wspomnienia, spotkania dawnych kolegów i przyjaciół.
Na tę okoliczność napisałem nowy wiersz.
" Na zjazd absolwentów "
--
Dzisiaj wielki dzień zaświta
Poleje się okowita bo czterdzieści lat minęło
jak podjęliśmy to dzieło.
Zjedzie wiara z całej Polski, by wspominać czas beztroski.
Opowieści znów popłyną jak ten czas nam szybko minął.
Jak kto w życiu się ustawił
Czy w zabawach czas swój strawił
Czy w harówce i udręce zapracował swoje ręce.
Na wspomnieniach czas przeleci, każdy wspomni swoje dzieci
Nim się spojrzysz słońce świeci
I spostrzeżesz się w tej chwili, że się rozstać trzeba mili.
Tak minęło nam spotkanie w pogawędkach i rozprawie,
Może znów za latek kilka przyjdzie nowa taka chwilka,
Że się Wiara znowu zleci by wspominać tak jak dzieci.
-----------------------------------------
...przedruk pochodzi z książki "Technikum Leśne Moja Wola' 68"...
[ od siebie jako kolegi Wiesia i administratora strony dodam, że w czasie wspominanej przez niego wycieczki
na leśniczówkę rodziców - po wyciąganiu z błota autokaru - wszyscy opierali swoje portki i koszulki śmiejąc się
i ganiając w negliżach ," skromny poczęstunek" zaś to były ogromne pajdy wiejskiego chleba z domowym
masłem i twarogiem oraz miodkiem z pasieki Pana Święcickiego popijane mlekiem.]
« poprzednia | następna » |
---|
Poprawiony (środa, 17 listopada 2010 17:03)